651 Obserwatorzy
27 Obserwuję
CzarnyKapturek

EVERYDAY BOOK

Lubię czytać - po to się zalogowałam. Uwielbiam polskich pisarzy, dla nich składam hołd i lecę dalej, bo książka czeka c;

Kilka słów o Marsach

Thirty Seconds To Mars - Adam Kisch

Znacie to przewspaniałe uczucie, gdy zauważycie nagle rzucającą się w oczy okładkę, na której znajduje się Wasz ulubiony zespół? Dla mnie nie ma chyba lepszego uczucia od tego. Wyjątek stanowi nowa płyta moich ulubieńców. Swoje objawienie przeżyłam przechodząc obok stoiska wydawnictwa In Rock na Warszawskich Targach Książki. Podeszłyśmy razem z Natalie obejrzeć dosyć niewielką publikację na temat Thirty Seconds To Mars i po dłuższej chwili zastanowienia postanowiłam, że musi ona wrócić ze mną do domu!

 

Swoją przygodę z Marsami zaczęłam gdzieś na początku gimnazjum i tak trwała moja miłość do nich, przedostatni krążek grupy (This is war) znam na pamięć, a tytuły mogę recytować lepiej niż tabliczkę mnożenia. Po skończeniu gimnazjum moja miłość jakoś wygasła, ale przez książkę Adama Kischa narodziła się na nowo, a nawet polubiłam ich najnowszą płytę, której wcześniej nie cierpiałam.

 

Zabierając się za lekturę biografii Marsów miałam nadzieję, że chociaż w małej ilości znajdę coś, czego wcześniej nie wiedziałam, a największą obawą było to, że większa część publikacji poświęcona będzie wokaliście – Jaredowi Leto.

 

Niestety to, czego bałam się znalazło swoje potwierdzenie. Podczas czytania miałam wrażenie, że to nie jest biografia zespołu, ale głównie frontmana. Trochę mnie to zirytowało. Jednak nie jest tak źle jakby się wydawało. Autor wprowadza czytelnika w podstawy marsowej wiedzy – znaczy opowiada o tym jak powstał zespół, o tym jakie stosunki łączyły braci. Kto, co zrobił. Co komu się udało i tym podobne. Odniosłam wrażenie, że po macoszemu potraktował byłych członków zespołu, bo tylko niewielka część tekstu została dla nich przeznaczona.

 

Treści niestety w tej publikacji jest niewiele, ale za to całość jest okraszona wieloma fotografiami przedstawiającymi muzyków. Wcześniej jakoś nie interesowałam się tym, co działo się w życiu braci Leto zanim powstał zespół. Autor w dosyć szybki sposób pisze o przeszłości członków grupy. W sumie, nie spodobała mi się ta prędkość. Zdecydowanie za szybko zostały przedstawione informacje, w ogóle nierozszerzone i takie… jakby płaskie.

 

Jednak pomimo tego, co mi się nie spodobało jestem zadowolona z kupienia tej książki. Ta radość, gdy zaczęłam czytać publikację poświęconą jednemu z moich ulubionych zespołów wynagradza wszystko. To uczucie jest prawie niemożliwe do opisania. Wspaniałe, ekscytujące, wiara w to, że emocje wywołane przez muzykę pozostaną na długo, że w jakiś sposób będę miała możliwość zżycia się z chłopakami.

 

 

Dla mnie ten zespół to coś więcej niż tylko muzyka. To przesłanie jakie za sobą niesie, miliony ludzi należących do Echelonu i podkreślających to jak ważne jest to, co robią Marsi. Wybaczę wszystko tej książeczce, bo zbyt bardzo utożsamiam się z marsową rodziną, do której nie wstydzę się przyznać. Dla niektórych to tylko głupia muzyka i przystojny Jared Leto. Dla mnie wiele cudownych wspomnień i muzycy, którzy idealnie znają moje potrzeby.

Źródło materiału: http://everydayxbook.blogspot.com

Powrót Kłamcy

Kłamca 2,5. Machinomachia - Jakub Ćwiek

Taka ludzka natura, że gdy coś się skończy lubimy do tego wracać. Czy to we wspomnieniach, za pomocą zdjęć albo my, książkomaniacy, czytamy po raz kolejny daną książkę. To wspaniałe uczucie, miłe i pomaga na wszystko spojrzeć z dystansu. Najgorszym dla nas momentem jest ten, w którym uświadamiamy sobie, że to co dobre nie wróci. Niestety. Autorzy naszych ulubionych powieści też muszą stawać przed tym niebezpiecznym zdaniem – koniec serii. Tysiące ludzkich serduszek zostają nagle złamane, bo jak tak można? Co fani zrobili autorowi, że chce zakończyć swój genialny cykl, który ma rzeszę oddanych czytelników? Wiecie co? Myślę, że pisarze robią to po to, aby ich bohaterowie przez przypadek nie wpadli w pułapkę czasu, którą można śmiało nazwać tytułem popularnego serialu…(coś z modą i sukcesem, ale chyba każdy się domyśli)

 

Jakub Ćwiek, jeden chyba z czołowych i bardziej znanych polskich pisarzy również wpadł na pomysł zakończenia cyklu. Szczerze? Ten pomysł przypadł mi do gustu. Po co cały czas męczyć jednego bohatera? Niech sobie odpocznie, mu też należy się chwila wytchnienia. Jednak, gdy Loki – tytułowy bohater cyklu Kłamca, bo to dzisiaj o nim mowa, chwili wytchnienia zakosztował, jego stwórca ściągnął go z urlopu by wystąpił w jeszcze jednej części cyklu a dodatkowo jego ego zostało połechtane, bo znalazł się w grze i to nie byle jakiej, bo Kłamciance towarzyskiej!

 

Kłamca 2,5 Machinomachia to zbiór trzech krótkich opowiadań, bohaterem których jest oczywiście ulubiony cyngiel aniołów – Loki. Jego zadaniem, oprócz kolejnego spotkania z postaciami i przeżycia ich przygód to uzupełnienie historii pomiędzy częścią drugą a trzecią. Swoją drogą zastanawia mnie, co robią bohaterowie, pomiędzy kolejnymi książkami, w których występują. Grzeją się w słońcu karaibskich plaż i zażywają odprężających kąpieli czy może całkowicie zrzucają maskę, którą przybierają na czas trwania powieści i stają się kimś zupełnie innym? Zastanawiające…

 

Wracając jednak do Lokiego. Pan Ćwiek udostępnił możliwość przeczytania dziejów Kłamcy, jak już wspomniałam, w trzech nowelkach – Handlarz snów, SWAT oraz Machinomachia. Niestety, a może stety wszystkie są krótkie. Najbardziej spodobało mi się to ostatnie opowiadanie. Jego akcja rozgrywa się w dwóch od siebie odległych światach by w końcu mogły się połączyć. Nie mogę opowiedzieć o czym ono jest, nawet w najmniejszym skrócie, bo przez przypadek mogę zdradzić większość treści. Jednego możecie być pewnie – Loki jest nadal taki sam. Chamski, opryskliwy, ale ciągle mam wrażenie, że ma miękkie serduszko.

 

Niewątpliwym atutem tej powieści są ilustracje Iwo Strzeleckiego. Chociaż czarno-białe (jednak to nadal kolory!) wykonane są świetnie i urozmaicają lekturę powieści.

 

Uroczym dodatkiem do książki (czy może książka jest dodatkiem do tego) jest gra, o której wspomniałam gdzieś na początku. Kłamcianka towarzyska, dokładniej. Oparta jest na świecie wykreowanym przez Jakuba Ćwieka, na kartach znajdują się bohaterowie, których mogliście poznać podczas lektury wszystkich tomów Kłamcy. Według mnie stanowi ciekawe urozmaicenie, bo jeszcze nigdy nie spotkałam się z grą dołączoną do książki (czy też na odwrót). Niestety nie da się jej kupić oddzielnie, dokładne zasady znajdują się w Machinomachii przez co koniecznym jest posiadania zestawu. Moim zdaniem karty są trochę za małe, jednak z drugiej strony wszędzie się zmieszczą, więc grać można w każdym momencie życia. W pociągu, samochodzie, czekając w kolejce do lekarza (a może inni znudzeni pacjenci przyłączą się do was i razem pokonacie nudę i ponurość miejsca, w którym znajdujecie się).

 

Moim zdaniem, Machinomachia nie rozczaruje zwolenników Lokiego a do tego będzie świetnie prezentować się z pozostałymi tomami na półce. Gra stanowi ciekawe urozmaicenie, a na dodatek już nigdy nie rozstaniecie się z Kłamcą i pozostałymi bohaterami cyklu. Jednak z drugiej strony mam nadzieję, że główny bohater nie oszuka nas już więcej i nie wróci. Dlaczego? Sądzę, że bez sensu jest ciągłe wracanie do tego samego. Era Lokiego skończyła się, teraz czekam na coś innego.

Źródło materiału: http://everydayxbook.blogspot.com

"Doradca smaku"

Doradca smaku - Michel Moran

Gotujemy i jemy po to, aby przeżyć. To straszne, ale piękne równocześnie. Dla niektórych przesiadywanie w kuchni jest prawdziwą męką, dla innych czystym błogosławieństwem i gdyby mogli nie wychodziliby z niej ani na moment. Mogę śmiało stwierdzić, że przyrządzanie potraw stało się poniekąd dyscypliną sportową. W telewizji emitowane jest wiele programów w których to uczestnicy muszą w określonym czasie podać bajecznie wyglądającą potrawę i dobrze byłoby gdyby tak samo smakowała. 

 

Moim zdaniem takie programy mają na celu przede wszystkim rozrywkę, ale też zachęcają ludzi przed odbiornikami do eksperymentowania na tym polu. Przecież jedzenie to czysta zabawa!

 

Dla tych, którzy nie mają pamięci do niekiedy skomplikowanych receptur lub szukają inspiracji przygotowywane są książki kucharskie. W swojej kolekcji mam kilka i uwielbiam je bardziej niż inne, które znajdują się na regale. Dzisiaj chcę Was zachęcić do zainspirowania się przepisami pana Morana, którego sentencję "Oddaj fartucha" zna chyba każdy Polak.

 

Zacznę od butowy i ogólnego wrażenia. Wydanie to nie jest imponujących rozmiarów, brakuje twardej oprawy, ale za to całość jest wydrukowana na dobrym i ładnym papierze. Trochę zawiodłam się okładką. Nie lubię, gdy egzemplarz jest odziany w miękką oprawę. Moim zdaniem, podczas intensywnego używania takiej książki szybciej ona się niszczy.

Każdy przepis uatrakcyjnia fotografia danej potrawy. Sądzę, że to pewne ułatwienie dla osób, które nie mają pomysłu jak udekorować czy podać gotowe danie.

 

Budowa receptur i sposób przygotowania jest przejrzysta. Każdy krok jest wyjaśniony w oddzielnych punktach, a pod niektórymi przepisami znajdują się ciekawostki, które nie są tylko interesujące lecz również przydatne.

 

Na plus również zasługują tabele, które zamieszczone są po wewnętrznej stronie oprawy. W łatwy sposób zostało przedstawione jakie przyprawy do czego pasują. Szukałam czegoś takiego już od dawna, więc tym bardziej cieszę się, że chociaż w małym stopniu moje potrzeby zostały zaspokojone.

 

Książka jest podzielona na trzy działy (słone, pikantne, słodkie), z czego pierwszy jest najbardziej obszerny. Moim zdaniem przepisy zamieszczone w tej publikacji znajdą akceptację, wśród osób jedzących mięso. Oczywiście można znaleźć receptury nie zawierające surowców pochodzenia zwierzęcego, ale jest ich mniej.

 

Największym minusem, który znalazłam podczas przeglądania tej publikacji jest to, że użyte surowce nie należą do tanich. Nie każdy będzie mógł sobie pozwolić na przyrządzenie większości z tych potraw, ponieważ składniki są dosyć drogie. Zdaję sobie sprawę z tego, że to nie jest kolejna książka kucharska pisana w konwencji "Milion przepisów za 6 złotych", jednak oczekiwałam trochę bardziej tańszych składników, ale w różnych ciekawych wariacjach.

 

Podsumowując, polecam sięgnąć po książkę pana Moran. Moim zdaniem zbiór przepisów jego autorstwa stanowi ciekawą inspirację do dalszych podbojów w kuchni. Każdy powinien znaleźć coś dla siebie. 

 

Polecam!

Źródło materiału: http://httep://everydayxbook.blogspot.com

Bezmyślna

Bezmyślna - S.C. Stephens

Od jakiegoś czasu (a może od zawsze) lubię poczytać sobie takie typowe i lekkie babskie historie. Szczególnie, gdy są aż po brzegi wypełnione przeróżnymi emocjami. Kiedy zatapiam się w lekturę takiej książki staram się za dużo od niej nie wymagać. Niestety nie zawsze mi się to udaje. Moje dziwne i niekiedy skomplikowane potrzeby czytelnicze są zaspokajane powieściami tylko jednej autorki - Agnieszki Lingas-Łoniewskiej.

Całkiem niedawno trafiłam na Bezmyślną, jak zwykle miałam nadzieję na interesującą lekturę pełną wielkich i nieokiełznanych uczuć. Czy tak na pewno było?

 

Główną bohaterką a zarazem narratorką jest Kiera. Młoda, zakochana dziewczyna, która postanawia wyprowadzić się ze swoim chłopakiem aż do Seattle. Denny dostał możliwość stażu w prestiżowej agencji reklamowej, a bohaterka przeniosła się na tamtejszy uniwersytet. Ich życie jest dosyć sielankowe, mieszkają u przyjaciela Dennego - Kellana, który jest wokalistą zespołu D-Bags. Niestety w pewnym momencie coś zaczyna się psuć, a wszystko przez pracę. Bohaterowie popełniają całą masę głupstw, które istotnie wpływają na ich życie.

 

Muszę przyznać, że do tej pory nie wiem co myśleć o tej książce. Spodobał mi się pomysł na historię. Miłość, poświęcenie, rozstania, powroty. Wiele tego było, ale największy problem sprawiała mi główna bohaterka. Mogłabym ją śmiało mianować najgorszą postacią o jakiej kiedykolwiek czytałam, bo nawet Zoey z serii Dom Nocy pań Cast tak bardzo mnie nie irytowała jak Kiera. Rozumiem, że zakochany człowiek zachowuje się inaczej, zmienia się odrobinę, ale na litość... jak można być tak bardzo bezmyślnym? Uważam, że tytuł książki idealnie oddaje charakter głównej bohaterki. Niby zakochana, ale i tak wyrządziła Dennemu wiele krzywdy. W sumie nie tylko jemu, bo Kellan również nie zasłużył na traktowanie w stylu Kiery.

 

Kiedy główną bohaterkę ochrzciłam mianem najgorszej postaci ever mogę sobie pomarudzić na temat pozostałych. Wiem, że takie historie mają tendencję do tego, że wszystko w nich jest piękne i kolorowe... oprócz głównej bohaterki, która zawsze czuje się brzydsza i mniej kochana. Wszyscy, dosłownie wszyscy byli pięknymi z wyglądu osobami, na których każdy mógł zawiesić oko. Szczególnie panowie emanowali urodą. Trochę przerastała mnie skala tej piękności w Bezmyślnej. Zdecydowanie bardziej wolę historie, które pomimo swej lekkości mają jakiś morał czy chociaż wątki poboczne, oprócz miłości. 

 

Czy była to "gorąca" powieść? Moim zdaniem nie. Podczas czytania scen bliskości między bohaterami nie miałam ani wypieków na twarzy, ani nie zgorszyły mnie jakoś specjalnie, ani też nie zapragnęłam być na miejscu jednego z nich. Jednak były one na całkiem dobrym poziomie. Polubiłam część bohaterów, chociaż ci główni wydawali mi się tacy niedopracowani.

 

Lekturę Bezmyślnej mogę zaliczyć do udanych. Akcja wciągnęła mnie i biegłam jak najszybciej ku końcowi, bo moja ciekawość sięgała zenitu. Największą wadą jest Kiera, która od początku do końca nie wiedziała na co się zdecydować i według mnie była po prostu niedojrzała. Objętość można też zaliczyć do plusów, ponieważ nie często zdarza mi się sięgać po tak opasłe tomiszcza. Przeczytanie takiej ilości stron zawsze mnie satysfakcjonuje, nawet gdy bohaterka jest niemożliwą do zniesienia osobą. S.C. Stephens próbowała wykreować ciekawy świat, pełen problemów. Udałoby się jej to świetnie, gdyby Kiera była bardziej dojrzała, a przeszkody jakie sobie stawiała nie były aż tak błahe.

Źródło materiału: http://httep://everydayxbook.blogspot.com

Rebeliant

Legenda. Rebeliant  - Marie Lu

Chcielibyście żyć w innych czasach niż obecne? Takie rodem z Igrzysk śmierci czy chociażby Rebelianta. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że za żadne skarby świata nie chciałabym. Jest mi dobrze teraz, ale od czasu do czasu lubię poczytać o przygodach bohaterów w światach, które narodziły się w wyobraźni autorów.

 

Day to największy zbrodniarz w dziejach Republiki, na dodatek nikt nie wie jak naprawdę ten człowiek wygląda. Dla nich to przekleństwo, dla niego szczęście, bo dzięki tej cesze jest nieuchwytny. Aurę anonimowości podsyca to, że jego rodzina jest pewna tego, że nasz bohater oblał swoją próbę i nie może być z nimi w domu. Oprócz jego brata, który zna tajemnicę Daya. Młody bohater biednego ludu pomaga rodzinie jak tylko może, jego towarzyszką jest Tess. Ona również zna historię chłopaka. 

 

W drugiej, tak jakby, części opowieści bohaterką jest June. Złote dziecko Republiki. Mądra, zdolna, powoli kończy szkołę wyższą (chociaż jej wiek nie jest adekwatny do tego), bo jako jedyna zdała próbę z maksymalnym wynikiem.

 

Akcja zaczyna się od rutynowej kontroli oddziałów wojskowych, które patrolują biedniejsze obszary Republiki. Sprawdzają stan zdrowia mieszkańców, ponieważ panuje zaraza. Dotarli również do domu rodzinnego Daya, ale ich wizyta przedłużyła się a na dodatek na drzwiach wejściowych namalowali nowy, dziwny znak. Pod wpływem impulsu bohater postanowił dostać się do szpitala i ukraść niezbędne do wyleczenia rodziny antidotum. Niestety akcja nie powiodła się, ani dla Republiki, ani dla bohatera. 

 

Po tym momencie akcja zaczęła pędzić jak szalona. Gnała ku końcowi, a ja nie chciałam żeby kiedykolwiek się skończyła. Autorka w świetny sposób wykreowała swój świat, w którym tylko bogata część społeczeństwa zasługuje na życie na poziomie. Ci biedniejsi muszą ciężko pracować by starczyło im chociaż na podstawowe opłaty i jedzenie.

Rząd na czele którego stoi Elektor Primo nie dba o tę część ludności, wręcz przeciwnie. Jednak tego dowiecie się czytając Rebelianta.

 

Odkrywanie tajemnic razem z bohaterami taj bardzo mi się spodobało, że nie mogłam oderwać się do lektury. Akcja wciąga czytelnika i nie pozwala uwolnić się od tego podłego świata. Jednak w niektórych i nielicznych momentach czułam znużenie.

 

Dorośli bohaterowie zachowywali się jak dzieci natomiast ci młodzi jak Day i June to dorosłe dusze w młodych ciałach. Zachowanie tych pierwszych mogłabym określić jako tragicznie zabawne, ale każde z postaci bła dla mnie zaskoczeniem.

 

Autorka przemyślała każdy, nawet najdrobnijeszy wątek, nie zapominając o miłosnych wstawkach. Uczucie to nie stanowi wątku pierwszorzędnego, ale w miły sposób dopełnia i urozmaica pełną brutalnych wydarzeń historię.

 

Co do samej budowy powieści to ciekawym zabiegiem jest narracja przez dwie postacie. Dzięki temu czytelnik może dowiedzieć się o wydarzeniach z obu stron barykady. To również urozmaica lekturę i podsyca ciekawość.

 

Moim zdaniem cykl ten zasługuje na uwagę i żałuję, że się przed nim broniłam. Spotkanie z Rebeliantem będę wspominać całkiem miło i nie mogę doczekać się lektury następnych tomów.

Źródło materiału: http://httep://everydayxbook.blogspot.com

Jak bardzo jest ważne wybaczenie?

Wybaczenie. Łatwopalni III - Agnieszka Lingas-Łoniewska

W swoim ponad osiemnastoletnim życiu kilka książek już przeczytałam. Mogłabym nawet wymienić swoich faworytów wśród autorów, potrafię wytykać błędy (na ogół mają je bohaterowie) i dorobiłam się ładnej biblioteczki. Uwielbiam czytać i zbierać książki, życie bez książek jest jak egzystowanie bez potrzebnego tlenu. Zdradzę Wam taki mój mały sekret, jestem tak bardzo przywiązana do moich półek z książkami, że nawet, gdy gdzieś wyjeżdżam robie sobie ich zdjęcia i gdy najdzie mnie ochota włączam sobie i oglądam. Wówczas czuje jakbym była w domu. Odbiegam od głównego tematu, miałam napisać zupełnie inny wstęp, raczej coś o seriach wydawniczych. Może w następnym akapicie.

 

Niedawno miałam przyjemność przeczytać dwie części mojej ulubionej serii Julii Kagawy. Dlaczego tylko dwie? Wydawnictwo postanowiło nie kontynuować tejże historii i zostawiło czytelników na przysłowiowym lodzie. To smutne, bo chciałabym się dowiedzieć, co dzieje się dalej u moich ulubionych postaci. Moim zdaniem właśnie po to są tworzone serie (ale bez przesady… Dom Nocy pań Cast to dla mnie lekka przesada, a Wampiry z Morgnaville trochę też, chociaż to znacznie lepsza opowieść od pierwszej wymienionej), aby czytelnik który utożsamia się z bohaterami, wkrada się do ich świata i przesiąka nim mógł powracać w pewnych odstępach czasu. Sądzę, że najlepszym sposobem są trylogie. Trzy tomy i do widzenia, ewentualnie żegnaj. Do moich faworytów mogę śmiało zaliczyć Łatwopalnych Agnieszki Lingas-Łoniewskiej, bo dzisiaj skupię się na ostatniej części. Niestety czy na szczęście?

 

Wybaczenie opowiada historię nie tylko jednej pary, bohaterów się namnożyło, więc problemów też. U Jarka i Moniki wszystko dzieje się w jak najlepszym porządku. Mają wspaniałą córkę – Lidkę oraz planują wspólną przyszłość, a także martwią się o swoich przyjaciół, których i tak wspierają na każdym kroku. Bernie, czyli jeden z moich ulubionych bohaterów. Taki bad boy, któremu piękna dama skradła serce, ale spokojnie! Nie ma tak łatwo. W życiu mężczyzny pojawiła się jeszcze jedna kobieta, a mianowicie córka, z którą próbuje jakoś ułożyć życie, jednak dla obojga to wielkie wyzwanie. Grzegorz, którego możecie pamiętać z pierwszego tomu coraz bardziej przywiązuje się do znanej z drugiego tomu policjantki – Doroty. A Milena, córka Beniaka, również poznaje swój ideał, ale wiecie co? Miałam wrażenie jakby młodszym szło szybciej to całe uczucie i zamieszanie wokół niego w porównaniu do pozostałych.

 

Oprócz wzruszającej miłości, którą bohaterowie obdarzają siebie autorka postanowiła dodać jeszcze jeden wątek. Trochę kryminalny, zagadkowy, ale niestety nie skomplikowany. Mianowicie nasza czołowa policjantka prowadzi sprawę pewnego zabójstwa, dodatkowo przed czytelnikiem zostaje otwarta karta z jej tragiczną historią, która na pewno urozmaiciła pozostałe wydarzenia.

 

Ciekawym dla mnie zabiegiem, który pani Agnieszka wykorzystała również w Brudnym świecie jest przeniesienie bohaterów ze starszych książek do tych nowszych. Dlatego w tym przypadku pojawia się Łukasz Borkowski z żoną, którego mogliście poznać podczas lektury trylogii Zakręty losu. Ten bohater ma bardzo bujną przeszłość i pomaga Dorocie rozwikłać sprawę, którą prowadzi.

 

Wybaczenie to nie tylko książka o miłości, bólu, rozstaniach i wszystkiemu, co z miłością związane. To świetna opowieść o życiu, z lektury której wyciągnęłam wiele ciekawych wniosków, które zostawię dla siebie. Łatwopalni wzruszyli mnie od pierwszego momentu, uwielbiam tą historię, tych bohaterów i miejsca, w których rozgrywa się akcja. Żałuję, że to już ostatni tom, czegoś co tak bardzo uwielbiam. Moim zdaniem jest to najbardziej intrygująca część ze wszystkich, a jedyną wadą jest to, że napisana jest na zaledwie 226 stronach. Wciągnęłam się do świata Berniaka, Sylwii, Mileny, Tymka, Doroty, Grzesia, Jarka i Moniki oraz najchętniej uściskałabym ich wszystkich za ten upór, który w sobie mają. Nie wiem jak zachowałabym się w sytuacjach, które ich spotkały, ale na pewno mój zapał do walki o lepszą przyszłość nie byłby tak wielki. Uwielbiam Łatwopalnych, chociaż historia nie jest idealna, ale po co mówić o złych rzeczach, skoro historia ta wywołuje, przynajmniej we mnie, tak wielkie i pozytywne emocje?

 

Ze swojej strony ogromnie polecam!

Źródło materiału: http://everydayxbook.blogspot.com

Opowieść o tym, czego brakuje mi w prawdziwym świecie.

Żelazny Król - Julie Kagawa

Są takie książki, o których mało kto słyszał. Niestety, bo na pewno większość z nich zasługuje na ogólnopolski rozgłos. Tak, aby każda jedna osoba lubiąca czytać powinna o nich się dowiedzieć. Dokładnie nie pamiętam w jaki sposób „spotkałam” tą książkę, chyba przez moją koleżankę, która znalazła ją w bibliotece i opowiedziała mi o niej. W takich literackich wyborach ufałam jej, bo miała/ma znacznie lepszy gust od mojego. Podczas, gdy ja wzdychałam do Edwarda (tak! kochałam Zmierzch i nie wstydzę się tego) ona znajdowała coraz to lepsze perełki, którymi się ze mną dzieliła. Taką na pewno jest Żelazny Król Julii Kagawy, o którym piszę pierwszy raz po tylu latach znajomości.

 

Moje zainteresowanie wszystkim, co bajkowe i nieprawdziwe narodziło się w gimnazjum. Olśnienie to naszło mnie, gdy doszłam do wniosku, że się starzeję, a nie chcę dorastać. Nagle wróciłam do oglądania ulubionych bajek, czy czytania książek dla dzieci po to, by czuć, że nadal jestem tą małą i słodką istotką. Niestety, pomimo niskiego wzrostu nie udało mi się do końca odzyskać dziecięcej filozofii, ale przynajmniej dzięki temu uwierzyłam jaką moc mają marzenia oraz jak piękny jest świat, gdy jest się małym, nierozumiejącym prawie nic dzieckiem.

 

Akcja rozpoczyna się w momencie, gdy do 16 urodzin głównej bohaterki – Meghan Chase – została niecała doba. Razem z mamą, ojczymem i przyrodnim bratem mieszka na totalnym odludziu. Rodzina nie należy do bogatych, ale żyją po swojemu. Od kilku lat nasza główna bohaterka podkochuje się w najprzystojniejszym chłopaku w szkole. Dlatego jest podekscytowana na samą myśl, że właśnie dzisiaj będzie przez godzinę udzielać mu korepetycji. Poniekąd dziewczyna jest załamana, że nie ma ładniejszych ubrań by zrobić na nim wrażenie i przy okazji zostać zaproszoną na bal. Szkoda, że on o jej pomyśle nie ma żadnego pojęcia. Ethan – młodszy brat ma swojego ulubionego pluszaka – Kłapcia i jest na tym etapie, że wierzy w potwory. Gdy mówi o tym swojej siostrze, Meghan „wygania” je z jego pokoju, ale nie wierzy w to, co mówi jej brat. W końcu mogła wyjść z domu i w deszczu pobiegła na najbliższy przystanek, by dostać się do szkoły. Tam spotkała swojego najlepszego przyjaciela – Robbiego, który jest znany ze swojego humoru, a i tym razem sprawuje psikusa swojej koleżance. Gdy przychodzi czas, w którym kończą się lekcje Meghan udaje się do pracowni komputerowej by oczarować swoim wdziękiem przystojnego kolegę. Niestety nie udaje jej się to. Tylko dotknęła komputera, a na jego ekranie pojawiły się dziwne napisy. Chłopak wyzwał ją i uciekł. Następnego dnia zemścił się na bohaterce, chociaż to nie była jej wina. W życiu Meghan pojawiają się coraz to nowsze i dziwniejsze rzeczy. Zaczyna widzieć dziwne postacie, a na dodatek jej brata coś opętało. Robbie pospieszył z wytłumaczeniem i pomógł jej w przedostaniu się do Losoboru w celu odnalezienia prawdziwego Ethana, bo to, co znajdowało się w jej domu było podrzuconym Odmieńcem.

 

Jednak drogę do odnalezienia ukochanego brata przecina wiele zdarzeń, które ciężko wymienić. Najważniejszym chyba jest ponowne spotkanie chłopaka o imieniu Ash. On i Puk, czyli wcześniej Robbie, postanowili stoczyć pojedynek. Przyjaciel chcąc ratować swoje życie uciekł i wrzucił bohaterkę na drzewo, na którym znajdował się Grim, gadający kot. Jakby wszystkiego było mało. W dalszą wędrówkę, do Jasnego Królestwa, prowadzi ją właśnie Grim. Kot jak to kot, jest bardzo przebiegły. Zapłatą za pomoc miała być drobna przysługa, bohaterka nie miała innego wyjścia i zgodziła się na taką opcję. W końcu (znowu po wielu przeprawach) dotarła na Letni Dwór, a tam czekała na nią kolejna szokująca wiadomość. Król Oberon jest jednak kimś ważnym w życiu bohaterki. Następnym głównym wydarzeniem było Elizjum, podczas którego spotykały się dwa dwory – Jasny i Mroczny. Królowa Mab przybyła wraz ze swoją świtą, a tajemniczy i przepiękny Ash okazał się jednym z książąt. Meghan nie była zadowolona z takiego obrotu spraw. Niestety podczas tego politycznego spotkania dochodzi do zamachu. Dziwny stwór pojawia się znikąd krzywdząc przedstawicieli obu królestw. Najdziwniejsze po jego unicestwieniu było to, że na jednej z jego głów znajdował się żelazny robak, a przecież Elfy i inne istoty magiczne nie mogą go dotykać, bo jest dla nich prawie śmiertelny. Tak w sumie zaczyna się największa i najbardziej pokręcona historia jaką miałam przyjemność kiedykolwiek czytać.

 

Lektura tej książki do lekkich nie należy, cudowne opisy, w których autorka opisuje każdą prawie rzecz są tak obrazowe, że czytelnik czuje jakby wszystko rozgrywało się przed nim. Niczym film tylko, że w pisanej formie. Po prostu coś trudnego do opisania. Oprócz odnalezienia brata, autorka postawiła przez bohaterką jeszcze jedno zadanie – ocalenie obu królestw, ale czy jej się uda? Jednak to nie tylko książka z magicznym wątkiem. Również pani Kagawa zadbała o czytelniczki uwielbiające wątek romantyczny, czyli o mnie też. Na samą myśl czuję dreszcze, bo to w jaki sposób uczucie naradza się pomiędzy tymi postaciami jest cudowny. Zakazany co pewnie tylko potęguje genialność użycia miłości. Oprócz tego potężnego uczucia, czytelnik ma jeszcze do czynienia z wieloma innymi, ale jakby łączącym się z tym głównym. W sumie przyjaźń to pewne „odgałęzienie” miłości, bo przecież to uczucie można nazwać na wiele sposobów.

 

Bohaterowie są wyjęci rodem z Snu Nocy Letniej Szekspira, niestety nie miałam okazji przeczytać tego dramatu, bo za tymże autorem nie przepadam. Jednak po lekturze Żelaznego Króla będę musiała to zmienić chociażby przez wzgląd na to, że pani Kagawa zainspirowała się tak popularnym i wielkim twórcą. Do tej pory, nawet po tylu latach i kilkukrotnym przeczytaniu nie mogę wyjść z podziwu dla warsztatu literackiego autorki. Na dodatek powieść ta wywołuje we mnie takie samo podekscytowanie i niezliczone pozytywne uczucia co za pierwszym razem. Uwielbiam wracać do tej opowieści, bo przywołuje wspomnienia i nadzieję na to, że może gdzieś tam istnieją takie królestwa, a w przyszłości będzie mi dane je odwiedzić. Autorka w jednej serii zamknęła wszystkie moje potrzeby. Elfy, gobliny, przerażające stwory z kilkoma łbami, ogry, wróżki przecież to wszystko jest tak magiczne, a zamknięte na karach jednej książki samo się prosi o otwarcie i jej wypuszczenie.

 

Zapomniałam jeszcze o jednej i ważnej kwestii, bez której powieść Kagawy nie byłaby tak genialna. Oprócz magii, która znajduje się na każdej jednej stronie, obrazowych opisów, bohaterów nieirytujących swoją głupotą jest jeszcze jeden ważny czynnik, a mianowicie humor jakim tryskają postacie osadzone na kartach Żelaznego Króla. Autorka z wielką lekkością i prawdziwością zabawia czytelnika dialogami czy sytuacjami.

 

 

Żelazny Król to nie jest kolejna głupiutka książeczka pokroju: „Mam szesnaście lat, więc wiem co to życie i zakocham się w pierwszym lepszym”. Chociaż bohaterka czasami przerażała mnie swoimi decyzjami to moją niewielką niechęć przezwyciężałam dla Asha, który jest nieodwołalnie jednym z moich ulubionych bohaterów. Wiem, że to teraz może zabrzmieć jak zdrada wobec Cassandry Clare i jej boskiego Jace…, ale on jest tak popularny, że aż nie mój. Jamie Bower skutecznie obrzydził mi postać tego jasnowłosego chłopca, którego tak uwielbiałam. Pewnie niektórzy z Was Asha też znają i kochają jak ja, ale to jest bardziej „intymne” niż „związek” z takim Waylandem/Herondale/Lightwoodem (tak, nadal go uwielbiam ale już nie tak bardzo). Żałuję tylko tego, że w Polsce zostały wydane tylko dwa tomy przygód Meghan… smuci mnie to bardzo, bo nie mam pojęcia w jaki inny (tani!) sposób dostać się do magicznego świata, z którego nie chcę wychodzić ani na chwilę.

Źródło materiału: http://everydayxbook.blogspot.com

Czy na pewno taki fałszywy?

Fałszywy książę (Trylogia władzy, #1) - Jennifer A. Nielsen

Kiedy jest się kimś zwyczajnym, nie wyróżniającym, szarym to człowiek marzy o takich rzeczach jak sława, pieniądze, splendor czy czymś co pozwoli wyróżnić się od innych. Wyobraź sobie, że żyjesz w odległym czasie, gdzie krajami rządzą jeszcze monarchowie i okazuje się, że możesz stanąć na szczycie jednego z tych państw jako fałszywy władca. Podejmiesz wyzwanie?

 

Cregan to arystokrata, który podróżuje i szuka chłopców, który będą chcieli spełnić jego wolę. Poprzednie zdanie brzmi tak bardzo dwuznacznie w dzisiejszych czasach, ale nie obawiajcie się! W tej historii nie ma żadnych pedofilskich zapędów. Bohater zna tajemnicę, o której pojęcie mają tylko regenci królestwa, dlatego w przypływie rządzy władzy i pod pozorem ratowania kraju obmyśla chytry plan. Ku szczęściu Cregana udaje mu się znaleźć trzech chłopców: Tobiasa, Rodena i Sage. Każdy z nich musi przejść specjalnie opracowane szkolenie, by… no właśnie! ;)

 

Książkę kupiłam pod wpływem impulsu, a raczej tego, że Natalie ją chciała, co mnie zachęciło, bo zgadzamy się w wielu sprawach. 18 złotych to nie wielki majątek, więc skusiłam się, nawet jeśli miałaby mi się nie spodobać. Kiedy siedziałam w pociągu relacji Warszawa Wschodnia -> miejsce mojego zamieszania, zaczęłam Fałszywego księcia czytać, bo co innego można robić przez ponad cztery godziny? Szczerze pisząc początek w ogóle mnie nie porwał, ale że nie miałam (prawie) nic innego przy sobie trochę zmuszając się kontynuowałam. W domu nastąpiła zmiana o 360 stopni, nie mogłam oderwać się od lektury. O ile pierwsze rozdziały trochę wlekły się oraz przynudzały tak im dalej w las (szczerze! bo z czego są kartki?!) tym więcej intryg, tajemnic, brutalności i każdego określenia jakiego można użyć do opisania dobrej książki.

 

Genialnie przemyślana akcja, fabuła oraz doskonale zarysowane postacie dają czytelnikowi niezapomniane wrażenia. Tajemnica, która towarzyszyła całej oprawie była ta mistrzowsko opracowana, że do samego końca (a raczej chwili, w której autorka odkrywa przed nami prawdę) nie miałam pojęcia kto kim dokładnie jest, a na ogół szybko odgaduję takie sprawy (ten zmysł detektywa, ale to pozostałości z gimnazjum…nie Sherlock).

 

Gdy zaczęłam lekturę nie miałam pojęcia w jakim gatunku literackim będę się obracać, ani do zaoferowania pod względem warsztatu pisarskiego ma autorka. Jednak skutecznie i miło mnie zaskoczyła. Chociaż akcja rozgrywa się w dosyć odległych nam czasach to postacie są bardzo uwspółcześnione. Nie znajdziecie dialogów rodem z dzieł Szekspira czy jego przodków. Fabuła ani do najłatwiejszych ani najtrudniejszych nie należy, dlatego jej poziom umieściłabym gdzieś po środku, ale w sumie całość jest opisana w dość lekki oraz przystępny dla każdego sposób.

 

Żałuję, że nie kupiłam od razu drugiego tomu, bo jestem ciekawa, czym dalej może zaskoczyć autorka. Ze swojej strony ogromnie polecam!

Źródło materiału: http://everydayxbook.blogspot.com

Po prostu zwyczajny...

Zwyczajny facet - Małgorzata Kalicińska

Ciągle wspomina się, mówi, trąbi, wrzeszczy o tym, jakimi zwierzętami, bestiami, tyranami, agresorami bez serca potrafią być mężczyźni. Wychodzi na to, że tylko oni są sprawcami zbrodni, nienawiści, przelewu krwi, strachu i innych negatywnych emocji, które mają miejsce na Ziemi. Jako kobieta powinnam przyznać rację. Jednak już w czasach pozytywizmu Eliza Orzeszkowa zauważyła to, iż kobieta nie powinna pełnić tylko funkcji, nazwijmy to, reprezentacyjnej oraz być posłuszna swojemu małżonkowi, bo przecież ona też ma prawo do własnego życia, pasji i przede wszystkim jest człowiekiem… więc równie dobrze może być taka sama jak mężczyzna.

 

Kobietę, od tej gorszej strony, przedstawiła Małgorzata Kalicińska w powieści pod tytułem Zwyczajny facet. Jak dotąd jest to najlepsza książka tejże autorki, którą miałam przyjemność przeczytać a dodatkowo wyciągnąć wiele przydatnych wniosków, które być może przydadzą mi się w odległej przyszłości.

 

Joanna była (celowo użyłam słowa była, a nie „jest”) pierwszą i jednocześnie największą miłością w życiu Wiesława. Z tego burzliwego związku narodziła się dwójka wspaniałych dzieci. Mają i mieszkają w pięknym domu oraz mogą polegać na sobie nawzajem. Jedyną rzeczą, która stoi na przeszkodzie ku pięknemu, sielankowemu i spokojnemu życiu jest porywczy i wybuchowy charakter Joasi. Przez wiele lat bohater nie zwracał na to uwagi, godził się z losem oraz tym, jaka jest jego ukochana i piękna żona. Wiesiek zaczyna otwierać dopiero oczy, gdy stracił pracę i „w pogoni za chlebem” postanowił wyjechać za granicę.

Czytelnik poznaje go w całkiem innym miejscu niż dom, w którym mieszka. Historia rozpoczyna się na mazurach, gdzie Wiesiek przyjeżdża pomyśleć o życiu i chwilę odpocząć. Wydarzenia opowiada z pewnej odległości w czasie.

W urokliwym pensjonacie poznaje ciągle smutną kobietę, którą kilka razy uratował z opresji. Po spędzeniu czasu w tym cudownym miejscu postanawia udać się w dalszą wędrówkę, podczas której odkrywa przed czytelnikiem szokujące i straszne wydarzenia ze swojego życia.

 

Muszę szczerze przyznać, że podchodziłam do tego tytułu dosyć sceptycznie. Nie miałam ochoty na kolejną historię z trudną tematyką, jaką niewątpliwie w swoich książkach porusza autorka. Jednak, gdy uzbroiłam się w zapas czasu i cierpliwości, mając nadzieję na trochę nudnawą opowieść to bardzo, ale to bardzo wciągnęłam się i zaangażowałam w czytaną powieść. Nie potrafiłam się od niej oderwać ani na sekundę.

 

Nie mam pojęcia czy to wina stylu, jakim posługuje się pani Kalicińska czy też genialny pomysł na książkę podziałał na mnie tak entuzjastycznie. Zdarzenia, które wymyśliła miejscami były wręcz absurdalne, ale jednocześnie genialnie oddawały naturę Joanny oraz pewnie wielkiej grupy kobiet. Jak już wcześniej wspomniałam, ale z chęcią zaznaczę to raz jeszcze, my jako powszechnie delikatne osoby też potrafimy zniszczyć komuś życzę czy skutecznie uprzykrzyć.

 

Cała opowieść oczywiście traktuje o tym jak poradził sobie z zaistniałą sytuacją główny bohater. Można go nazwać słabym czy nawet ciapowatym, ale on przez cały czas wierzył, że jego ukochana zrozumie, co robi i się zmieni. Śmieszyło mnie, ale również przerażało, że potrafiła ona zrobić mu awanturę o coś, co miało miejsce kilka czy kilkanaście lat wstecz (swoją drogą, musiała mieć świetną pamięć…), ale poza tym przeszukiwała jego rzeczy osobiste (czego nienawidził) i była chorobliwie zazdrosna, chociaż nie miała ku temu jakichkolwiek podstaw. Wiesław, na szczęście, podczas swojej wędrówki (jako „oświecony” człowiek) trafił na ludzi, dzięki którym uwolnił się od terroru i zaczął żyć na nowo.

 

Historia opracowana przez panią Kalicińską pokazuje, że przemoc nie ma płci. Ze swojej strony polecam lekturę tejże książki każdemu, kto ma podobny problem, zna kogoś takiego lub jest ciekawy do czego może być zdolna kobieta. Jak dotąd przeczytałam trzy powieści tej autorki i żadna z nich nie była lekką obyczajówką.

Moim zdaniem tytuł, który wam prezentuję pozwala spojrzeć z dystansu na siebie i przede wszystkim wyciągnąć jakieś wnioski.

 

Ciekawie, przemyślanie i genialnie opracowana historia, którą warto przeczytać.

 

Polecam!

Źródło materiału: http://everydayxbook.blogspot.com

Keep calm and read "The Elite"!

Elita - Kiera Cass

Mam wrażenie, że autorzy stosują wiele rozmaitych sztuczek po to, aby zachęcić czytelników po kolejne części powieści wychodzących spod ich pióra. Kierę Cass posądzam o to samo. (Tak, to pozytywna cecha.) Na większość osób, które jakimś cudem sięgnęły po Rywalki, rzuciła czar albo urok na wszystkie egzemplarze, bo po przeczytaniu domagamy się więcej i więcej. Po lekturze tomu pierwszego wiedziałam, że na nim się nie skończy. Uzbroiłam się w naprawdę wielkie i prawie niemożliwe, jak dla mnie, pokłady cierpliwości, które na szczęście opłaciły się.

 

Kolejne dni zmagań o serce Maxona, a tym samym koronę, tron i tytuł królowej Illei. W ścisłej elicie pozostało tylko sześć dziewcząt, a wśród nich nasza ulubiona narratorka i bohaterka – America Singer. Na nieszczęście zamieszkujących pałac, coraz częściej buntownicy atakują siedzibę monarchii, a kandydatki coraz silniej rywalizują ze sobą o główną nagrodę. Eliminacje to jednak nie taka łatwa sprawa jakby się wydawało. W szczególności, gdy były chłopak Ami – Aspen został przyjęty do gwardii pałacowej. Dziewczyna przez większość książki, ku mojemu niepocieszeniu, nie potrafi zdecydować się, którego z przystojniaków wybrać. Czas i niezdecydowanie działa, nieszczęście, na jej niekorzyść. Maxon, wśród kandydatek, odnajduje jeszcze jedną dziewczynę, która świetnie pasuje do roli królowej, przez co bohaterkę zżera zazdrość, złość i wiele innych negatywnych emocji.

 

Podczas lektury pierwszego tomu miałam wrażenie, że Ami jest w miarę normalna (według moich standardów) i mogłaby istnieć w świecie rzeczywistym. Teraz mam pewne obawy. Moim zdaniem, w drugim tomie zmieniła się. Stała się bardziej niezdecydowania, niż to miało miejsce wcześniej, irytująca przez swoje zachowanie, a także zbyt często dała się ponosić emocjom. Ciągle mam wrażenie, że przepych oraz piękne suknie zawróciły jej w głowie, co mnie strasznie martwi.

 

Wątek miłosny zdecydowanie przyćmił wszystko inne. Jednak w tym całym ferworze uczuć wina nie tylko stoi po stronie Ami. Maxon oraz Aspen też mają swoje za uszami i bynajmniej nie mam na myśli brudu. Pierwszy z dwójki, którą wcześniej wymieniłam, złożył głównej bohaterce pewne obietnice i propozycje, ale jej zdaniem nie zachowywał się tak jakby one coś dla niego znaczyły, dlatego w tym przypadku jestem gotowa wybaczyć Ami te wszystkie pokłady zazdrości, którą wyrzucała z siebie. Aspena nie trawię już od chwili, gdy zerwał z naszą piękną damą. Teraz walczy z powrotem o jej miłość, tak jakby wcześniej nie przerwał ich trudnego, ale wspaniałego związku. Irytował mnie i doprowadzał do szału za każdym razem, gdy spotykałam jego imię na kartach powieści.

 

Niewątpliwie, przynajmniej dla mnie, ciekawym zabiegiem, który wykreowała autorka było wydanie tajemnicy Marlee. W ten sposób przedstawiła swoje postacie w zupełnie innym świetle. Americę Singer jako walczącą o przyjaciółkę osobę, która dodatkowo jest zdolna zrobić wszystko w jej obronę, natomiast Maxona jako przyszłego, sprawiedliwego i litościwego oraz współczującego władcę. Rodziny królewskie mają swoje tajemnice, a i w Elicie można dowiedzieć się znacznie więcej o członkach monarchii Illei. Elita jest wzbogacona wieloma smaczkami, o których nie pomyślałam podczas lektury Rywalek.

 

Jestem też nadal mile zaskoczona tym, jak Kiera Cass wymyśliła historię kraju, w którym muszą żyć jej bohaterowie. Szczerze pisząc po książce z takim wątkiem miłosnym nie spodziewałbym się niczego lepszego, ciekawszego i mądrego, a tu takie zaskoczenie!

 

Elita to powieść, która wciągnęła mnie bez dwóch zdań i większego marudzenia. Pierwszy tom będę wspominać znacznie lepiej, ale druga część nie była aż taka zła. Cieszę się, że autorka dodała różne dramatyczne (i nie tylko) wydarzenia, bo dzięki temu lektura zyskuje, a ja miałam ochotę na więcej i więcej.

Już w tej chwili nie mogę doczekać się ostatniego tomu. Zakończenie Elity jest tak otwarte, możliwości wiele, a moja nadzieje i ciekawość sięgają górnych granic wytrzymałości.

 

Americo – zdecyduj się wreszcie (błaaaaagam!) i bądź zawsze sobą.

Maxonie – skoro składasz propozycje i obietnice, pokazuj, że to prawda i zależy Ci na niej

Aspenie – znikaj, umrzyj, ucieknij czy cokolwiek… bo przez Ciebie Ami ciągle się waha, co przysparza jej wielu kłopotów. Bez Ciebie byłoby lepiej!

 

 

Jeżeli nie mieliście jeszcze okazji do lektury Rywalek zachęcam Was do tego, jak również do sięgnięcia po Elitę!

Źródło materiału: http://everydayxbook.blogspot.com

Lilka

Lilka - Kalicińska Małgorzata

Marianna jest kobietą w średnim wieku, która swoje przeżyła. Ma cudownego syna, który nie zawsze o niej pamięta, synową, wnuka oraz męża. Pracuje w jednym z modnych i kolorowych magazynów dla pań. Myśli, że w jej życiu już nic się nie zmieni, osiągnęła stabilizację oraz po trosze nudę. Pewnego dnia, podczas gdy tarła ziemniaki na placki ziemniaczane, Mirek, po trzydziestu latach związku oznajmia jej, że chce odejść. Bohaterka początkowo jest załamana jego decyzją a także ogarnęła ją złość. Nie rozumie, dlaczego Mirek podjął taką drastyczną decyzję, podejrzewa go o różne rzeczy, jednak nie zdaje sobie sprawy z oczywistości, jaką jest to, że miłość się wypaliła i nastąpiła monotonia, której mężczyzna na dalszą metę znieść nie mógł.

Bohaterce jest ciężko odnaleźć się w nowej rzeczywistości, jednak z czasem życie oraz praca stawia przed nią coraz to nowsze przeszkody a także zaskoczenia. Poprawiają się jej stosunki z Lilką – przyrodnią siostrą, która staje się jej oczkiem w głowie, poza tym poznaje ciekawych ludzi oraz zmienia swoje dotychczas nudne życie.

 

Sięgając po ta książkę miałam nadzieję na bardzo lekką i radosną lekturę. Pomyliłam się. Lilka to obszerna powieść opowiadająca o tym, że życie dla osób po ukończeniu pewnego wieku wcale nie musi być pełne nudy oraz, że warto stawiać na zmiany. Nie warto brnąć dalej z balastem, który ogranicza. Historia Marianny momentami jest radosna, wzruszająca, pełna namiętności a także smutku i żalu. Od początku do końca wypełniają ją przeróżne emocje. Poznając stopniowo bohaterkę oraz jej bliskich czytelnik wsiąka w wir wydarzeń oraz doświadcza przeżyć postaci.

 

Autorka nie porusza lekkich tematów. Wśród nich na pewno znajdziecie rozwód, śmierć czy chorobę bliskiej osoby. Te tragiczne wydarzenia są poprzeplatane radośniejszymi oraz wspomnieniami Marianny. Jednak nie jest to tylko smutna książka, bowiem w pozytywny sposób uatrakcyjnia ją inni bohaterowie. Autorka doskonale zadbała o ten aspekt, wymyślając przeróżne postacie. W Lilce znajdziecie wielu zwyczajnych, ale jednocześnie ciekawych bohaterów. Spodobało mi się, że pani Kalicińska zastosowała narrację pierwszoosobową, dzięki czemu miałam wrażenie jakbym czytała pamiętnik.

 

Lilkę czytałam długo, ale warto było się poświęcić. Nie mam serca powiedzieć złego słowa o tak wzruszającej książce. Nie jest to na pewno lekka powieść, do których przywykłam, ale lektura okazała się bardzo inspirująca. Chociaż autorka porusza poważne tematy to bohaterowie i ich zachowania wyrównując całą nagromadzoną powagę.

Moim zdaniem warto sięgnąć po ten tytuł chociażby ze względu na to, aby przekonać się jak Marianna poradziła sobie w nowej dla niej sytuacji oraz być może zaczerpnąć przy okazji porady, bo na pewno niektórzy znajdą i to. Wystarczy szukać.

 

 

Polecam!

 

Źródło materiału: http://everydayxbook.blogspot.com

Niech inni mi przebaczą, bo to jedna z lepszych książek na jakie trafiłam!

Bez przebaczenia - Agnieszka Lingas-Łoniewska

Jakie słowo kojarzy ci się z twórczością Agnieszki Lingas-Łoniewskiej?

 

Gdybym została zmuszona odpowiedzieć na to pytanie – musiałabym się poważnie i głęboko zastanowić. Postanowiłam trochę ruszyć mózg i zastanowić się nad tą kwestią. Pierwsze co przychodzi mi do głowy to: miłość, jednak autorka nie skupia się tylko na tym aspekcie. Pani Łoniewska w swojej twórczości porusza tak wiele tematów, że prawie niemożliwym jest określenie czym się ona charakteryzuje. Historie spod jej pióra zawsze są emocjonujące i jak do tej pory ani razu nie rozczarowałam się. Głównie miałam do czynienia z tymi nowszymi powieściami, dlatego do Bez przebaczenia podeszłam z lekką rezerwą.

 

Życie Pauliny Litwiak, nieładnie mówiąc, sypie się. Najdroższa jej sercu przyjaciółka a zarazem matka, brat i ojczym zginęli w wypadku samochodowym. Dziewczyna nawet nie uczestniczyła w ich pogrzebie, bo nie była w stanie. Gdy w końcu jej psychika jakoś doszła do siebie, Pauliną zajęła się niejaka Małgorzata – przyjaciółka jej mamy. Do czasu, aż ojciec – apodyktyczny wojskowy zabiera ją do swojego domu i życia. Bohaterka ma niewiele z nim wspólnego, bo wcześniej ten mężczyzna niewiele się nią interesował i od początku nie mogą dojść do porozumienia. Paulina to wolna, artystyczna dusza, która potrzebuje przestrzeni, jednak Adam Latkowski ma inne priorytety. Gdy bohaterka już mniej więcej oswoiła się z nowym otoczeniem na swojej drodze spotkała, a jakże, przystojnego mężczyznę. Okazał się nim Piotr Sadowski. Między bohaterami, jak łatwo się domyślić, zaczyna rodzić się uczucie.

 

Oczywiście jak to bywa, również w życiu, nie jest tak łatwo. Bohaterka ma dosyć wojskowych i wszystkiego co z tym zawodem się łączy, dlatego odtrąca zainteresowanie podporucznika Sadowskiego. Na szczęście on się nie poddaje i dalej walczy! Jak żołnierz na froncie.

 

Wiecie co? Wczułam się niesamowicie. Paulina to osiemnastolatka z problemami, mam tyle samo lat co ona i po części doświadczam tego samego. Pierwsze zauroczenie, pierwsza miłość, problemy. Lektura Bez przebaczenia była dla mnie bardzo emocjonująca i ciekawa. Nie mogłam oderwać się wprost od akcji opisanej na tych zaledwie 340 stronach. Spodobało mi się to, jak autorka zręcznie wplatała kolejne zawirowania oraz próby dla bohaterów, jednak już na samej końcówce myślałam, że znowu pęknie mi serce. Dobrze, że jest takie mocne!

 

Bohaterowie jak zawsze, moim zdaniem, są dobrze wykreowani. Niczego im nie brakuje, oprócz tego, że nie wyobrażam sobie ich w realnym życiu. Trudno mi wyobrazić sobie, że taka historia mogłaby zdarzyć się na prawdę. Jednak całość nie traci na tym swojego uroku. Moim zdaniem bez względu na wszystko warto sięgnąć po tą książkę.

 

Historia, którą stworzyła Agnieszka Lignas-Łoniewska jest świetnym argumentem na stare porzekadło iż „Stara miłość nie rdzewieje”. Niestety jest to tylko fikcja literacka, nad czym bardzo ubolewam. W życiu są potrzebne bajki z miłym zakończeniem, a ta lektura na pewno do takich się zalicza.

 

Gdy przed sięgnięciem po Bez przebaczania miałam wahania czy będzie ona tak samo dobra, jak nowsze pozycje autorki. W trakcie lektury, a na pewno po jej skończeniu nie miałam żadnych wątpliwości – okazała się doskonałą odskocznią i emocjonującą historią, którą wspominam do tej pory. Znowu rozpaliła mój apetyt na inne opowieści spod pióra naszej rodzimej autorki. I wracając do początku, słowem którym można określić twórczość pani Łoniewskiej jest emocja. W tej książce jak i w wielu innych jej autorstwa ze stron wylewają się uczucia, o których każdy marzy czy też doświadcza, że trudno ująć to w jednym zdaniu. Można byłoby spokojnie na podstawie książek pani Agnieszki napisać o tym jakąś rozprawę.

 

 

Podsumowując: Jest to moja druga ulubiona książka tej autorki. Spodobało mi się, że wybrała tak młodą bohaterkę przez co było mi łatwiej się wczuć. Dostałam to, czego oczekiwałam... może nawet trochę więcej. Godziny spędzone na lekturze zaliczają się do tych udanych i oczywiście ich nie żałuję. Bez przebaczenia to obok Brudnego świata kolejna pełna emocji, zawirowań, uniesień, cierpienia i wszystkiego co z miłością związane powieść, o której łatwo nie zapomnę i na pewno wrócę do niej nie raz.

Źródło materiału: http://everydayxbook.blogspot.com

Irena

Irena - Kalicińska Małgorzata,  Grabowska Barbara

Utrzymywanie dobrych kontaktów z rodzicami jest chyba najważniejszą rzeczą w życiu nastolatka. To w końcu dzięki nim przyszliśmy na świat, żyjemy tu, gdzie żyjemy, wychowują nas, pozwalają robić różne głupoty. Współczuję wszystkim osobom, które niestety nie mają idealnych stosunków. Dla mnie utrzymywanie odpowiednio dobrego kontaktu z mamą jest chyba najwyższą pozycją na mojej liście wartości. To w końcu ona pozwala mi wychodzić, czy robić tylko to co chcę. Chociaż nie zawsze jest kolorowo, bo ja nie mam ochoty zawsze i na każdy temat rozmawiać to na ogół po jakimś czasie jest już dobrze.

Relacja ja/ty – rodzic jest dosyć kontrowersyjna, ale jak za chwile się przekonacie można również o niej przeczytać w książkach.

 

Konflikt pokoleń istnieje chyba już ... od zawsze. Starsi dzięki swojemu doświadczeniu chcą nas – młodszych – nauczyć jak żyć czy zachować się w jakiś sytuacjach. Niestety jak wiadomo – my wolimy robić wszystko po swojemu i uczyć się na błędach. Oczywiście nie piszę o wszystkich ludziach na tej planecie, ale przyznajcie – coś w tym jest.

 

Jagoda i Dorota żyją właśnie w takim konflikcie. Matka zarzuca swojej córce, że nie ma męża, czasu dla siebie, ciągle pracuje i uczestniczy w okropnym wyścigu szczurów. Jagoda tak nie czuje, jest dumna z tego, jaką pracę ma, ile zarabia, ale ciągle czuje się jakby smutno.

Chociaż głównym wątkiem historii opisanej na stronach książki Małgorzaty Kalicińskiej oraz Basi Grabowskiej jest właśnie różnica poglądów miedzy Jagodą i Dorotą to obie autorki urozmaiciły podróż przez książkę różnymi ciekawymi postaciami.

 

Akcja rozpoczyna się w momencie, gdy bohaterki dowiadują się o śmierci Felka. Owy mężczyzna był bliski sercu obu pań, dla jednej był niczym ojciec natomiast dla drugiej niczym dziadek. Rozsądniejsza – Jagoda – od razu zabrała się za załatwianie spraw związanych z pogrzebem. Muszę przyznać, że akcja nie zaczęłam się zbyt kolorowo i radośnie. Jej matka jak zwykle zachowywała się jakby żyła na innej planecie.

 

Wspominałam o innych postaciach, na pewno taką bohaterką jest tytułowa Irena. Żona Felka, wdowa i starsza pani, która ciągle sobie dobrze radzi. Można ją również nazwać powierniczką obu pań, pomaga im, wspiera i doradza najlepsze możliwości. Ojciec Jagody również jest kluczowym bohaterem, zawsze wierny swojej żonie, kochający, oddany i trochę uległy, jednak gdy zaczyna mu coś przeszkadzać potrafi postawić na swoim i sprzeciwić się ukochanej.

 

Jagoda i Dorota nie mogą dojść do porozumienia. Młodsza czuje się jakby matka chciała zupełnie innej córki, niż ona sama jest. Jej jedynym zajęciem jest praca i od czasu do czasu spotykanie się ze swoją najlepszą przyjaciółką. Przykro mi to pisać, ale Dorota to nie jest matka, którą chciałabym mieć. Według mnie zachowywała się jak rozpieszczona dziewczynka, która nie dorosła do prawdziwego życia. Wytłumaczeniem może być to, że obie niestety mają swoje powody, by zachowywać tak jak się zachowują. Jagoda ciągle żyje przeszłością, nie potrafi zapomnieć o mężczyźnie, z którym była i wiązała swoją przyszłość. Na jej nieszczęście żonatym. W toku akcji dowiedziałam się bardzo dużo o bohaterkach. Jedna tajemnica rodziła drugą i tak cały czas. Podobało mi się to, brak monotonii to zdecydowanie plus w tej historii.

 

Niestety – ja i moja mama miałyśmy podobnie. Trudno było nam wpasować się w wir akcji. Z początku miałam wielkie problemy i kilka razy odkładałam lekturę „na później”, w końcu, w którymś momencie tak się wciągnęłam, że nie mogłam oderwać. Niestety moja mama tak nie miała. „Irenę” czytała chyba ze dwa tygodnie, co w jej przypadku jest dziwne. Doszłam do wniosku, że historia wymyślona przez duet Kalicińską oraz Grabowska nie jest dla każdego oraz może nie przypaść do gustu fanom innych powieści pani Małgorzaty.

 

 

Jednakże podsumowując: ogólnie historia mi się spodobała, pomimo tego czasu, gdy nie mogłam „wtopić” się w akcję. Bohaterowie moim zdaniem zostali dobrze wykreowani, każdy pełnił jakąś funkcję, a ich liczba była odpowiednia. Pomimo tragedii, jakie zostały przytoczone, to również nie brak tutaj humorystycznych akcentów. Poświadczam, że jest to jednym z atutów Ireny. Moja mama stwierdziła, że Lilka oraz Zwyczajny facet bardziej przypadły jej do gustu oraz były znacznie lepiej napisane... Wiem, że na pewno będę musiała sięgnąć po te książki, żeby sama się przekonać.

Źródło materiału: http://everydayxbook.blogspot.com

Narodziny zła

Narodziny zła - Dawid Waszak

Dzieciństwo to raczej ten czas, w którym większość z nas żyła lub nadal żyje beztrosko. Okres, w którym największym problemem jest szkoła i to ile trzeba ogarnąć z matmy, biologii, chemii czy fizyki. Jednak chyba każdy wie, że z czasem „młodzież” się zmienia. Taaak i jak tylko słyszę, że jakieś dzieci w podstawówce palą papierosy to mnie krew zalewa. W sumie to nie jestem aż taka stara i zrozumieć mogę wiele, ale to też chyba kwestia wychowania.

 

Niestety wiadomo o tym też, że nie każde dziecko ma wspaniałe, beztroskie i polegające tylko na zabawie dzieciństwo. Szczerze im współczuję. Coraz częściej mówi się o patologicznych rodzinach, w których niestety, ale nasi młodsi koledzy i koleżanki muszą żyć. Często są też wyśmiewani w szkole właśnie z tego powodu. Takim bohaterem jest Steven z Narodzin zła autorstwa Dawida Waszaka. Chłopak przeżywał koszmarne dzieciństwo, co odcisnęło się na jego psychice.

 

Dzisiaj nietypowo zacznę od oprawy książki. Bez kompromisowo najbardziej urzekła mnie okładka, na której nie ma nic oprócz 15 słów. Prosta, niezapowiadająca nic, oprócz złowieszczego tytułu oprawa, moim zdaniem jest strzałem w samą dziesiątkę. Do tej pory w mojej czytelniczej karierze nie trafiłam na taki minimalizm. Drugim plusem na pewno jest opis. Niestety często dzieje się tak, iż wydawcy umieszczają za dużo informacji, tutaj jest wręcz odwrotnie. Gdy czytałam pierwszy raz opis pomyślałam, że to musi być coś ciekawego i innego od tego w co do tej pory się zagłębiałam.

 

Steven to niby taki zwyczajny chłopak, jednak jak już wspomniałam wcześniej miał on to nieszczęście, że żył w patologicznej rodzinie, przez co było mu ciężej niż lżej. Ojciec często pił niemałe ilości alkoholu za pieniądze, które zarobiła mama. Bohater zwraca się bezpośrednio do nas, jakby pisał list. W sumie to całkiem nieźle wyszło, takie bezpośrednie. Jednak czy taka bezpośredniość to dobry pomysł?

 

Czytelnik przechodzi przez wszystkie dobre, lecz również te złe chwile z życia bohatera. Opowiada on o sobie jakbyś spotkali się w jakimś barze i stwierdził, że koniecznie muszę znać całą historię jest traumatycznego życia. Przechodzimy po kolei od jego jednej zbrodni do drugiej, obserwujemy rozwój obsesyjnej miłości do pewnej kobiety. Styl życia, który prowadził jak na psychopatę również nie był normalny.

 

Nie do końca wiedziałam na co się piszę. W niektórych momentach byłam zniesmaczona do granic moich możliwości i musiałam na chwilę odłożyć opowieść Stevena by odpocząć. Narodziny zła to faktycznie coś złego, jednak w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Niczym podróż do najgłębszych zakamarków umysłu. Znajdziecie w niej dużą ilość brutalnych scen, chorych myśli głównej postaci i jego dziwnej osobowości.

 

To co mi się nie spodobało to ilość stron. Wolę powieści znacznie dłuższe, w których jest tak wiele przemyśleń bohatera, że spokojnie zaspokoiłabym moją niesłabnącą ciekawość.

Moim zdaniem jest to opowieść nad którą trzeba się chwilę zastanowić. Może nie jest jakimś wybitnym dziełem filozoficznym, ale pokazuje, że ludzie też są zwierzętami.

 

 

Narodziny zła to mocna książka i zdecydowanie nie dla każdego. Można powiedzieć, że jest to bomba z opóźnionym zapłonem a co najlepsze to to, że chcemy, aby ona wybuchła. Osoby fascynujące się psychologią i nie bojące się wyzwań są na pewno mile widziane. Dla mnie debiutancka książka pana Waszaka to nowe odkrycie i na pewno czekam na więcej jego podbojów literackich.

Źródło materiału: http://everydayxbook.blogspot.com

Arisjański fiolet.

Arisjański fiolet. Cisza - Pola Pane

Istnieją takie książki, o których wiem, że muszę je koniecznie przeczytać. Szczerze mówiąc jest to niesamowite uczucie. Oczekiwanie aż znajdę swój egzemplarz i czas, by potem zatopić się w wodospadzie słów, które połykam niczym jedzenie. Czasami też zdarzają mi się wielkie (a może nie aż tak...) rozczarowania czytelnicze. Chyba każdy bibliofil nie lubi tego momentu, w którym stwierdza, że książka na którą tak długo czekał nie spełnia jego oczekiwań. Moim sposobem na radzenie sobie z tak trudnymi dla każdego książkomaniaka uczuciami jest topienie ich w opiniach, które lubię pisać. Nie wiem dlaczego, ale znacznie bardziej odpowiada mi pisanie tych negatywnych. Od razu wiem od czego zacząć i nie wymyślam jakiś długich wstępów jak w tym i innych przypadkach.

 

Pola Pane i jej Arisjański fiolet – interesujący jest już sam tytuł. Jakoś wcześniej do moich uszu nie dotarł pierwszy wyraz tytułu. Na dodatek ta okładka. Utrzymana w dosyć ciemnych i stonowanych kolorach, na której widnieje zarys samochodu i dziewczyna, która (można powiedzieć) patrzy się wprost na czytelnika. Zaczynając tą powieść czułam dosyć pozytywne uczucia i czy zostało tak do końca?

 

Główną bohaterką i zarazem narratorką jest osiemnastoletnia Emily Walker, mieszka ona ze swoją matką w schronie, który wybudował jej dziadek. Na nieszczęście obu pań maszyny, dzięki którym miały wodę oraz prąd zepsuły się i tak obie przebywały w tym ciemnym miejscu ponad rok. Ciekawi jesteście zapewne, dlaczego obie mieszkały w tak okropnych warunkach. Otóż wszystkich ziemian spotkało wielkie nieszczęście, w naszą rodzimą planetę uderzyła kometa, która skutecznie zniszczyła wszelkie rośliny i zmniejszyła ilość tlenu, jednak w miastach wybudowano schrony, w których mieszańcu mogli się ukryć i jakoś dalej przeżyć. Emily ma dosyć siedzenia w podziemiu i po dziesięciu latach postanawia uciec, jednak Megan (jej matka) stwierdza, że pójdzie z dziewczyną. Tak też obie zrobiły – wyszły na zewnątrz, ale nie da się żyć bez niczego, dlatego główna bohaterka postanowiła odszukać jakieś zaludnione miasto i tak trafiła na dziwną pomarańczową postać o fioletowych oczach. Brzmi intrygująco? Zapewniam was, że im dalej w las słów tym ciekawiej. Autorka wciąga czytelników w wir wydarzeń przez nią stworzonych.

Dziwną kreaturą okazuje się chłopak o imieniu Korin, on i inni Arisjanie przybyli na Ziemię by pomóc odbudować planetę.

 

Nie da się ukryć, że już od początku czuć coś pomiędzy Korinem a Emily, jednak pani Pane trzymała mnie w niepewności aż do samego końca. Myślę, że to miłość gra tutaj główne skrzypce. Bez tego zakazanego uczucia i odmienności obu postaci Arisjański fiolet nie byłby aż tak wciągający. Wątek ten nadawał odpowiedniej prędkości reszcie akcji.

 

Może przejdę do bohaterów. To co mi najbardziej się spodobało to stworzenie Arisjańczyków, którzy przybyli na Ziemię. Zaskoczyło mnie to, że od początku do końca jednak byli tymi dobrymi. Miałam cichą nadzieję, że w którymś momencie pokażą swoje rogi i stwierdzą, że dobroć jest już nudna. Usunięcie z nich agresji oraz miłości również było ciekawym zabiegiem, który pozytywnie mnie zaskoczył i zaciekawił. Oczywiście te wyjątki, o których miałam możliwość przeczytać były zdecydowanie genialnym uzupełnieniem. 

 

Jednak Arisjański fiolet to nie tylko, jakby mogło się wydawać, pusta historyjka o miłości, namiętności, lecz także znaleźć można elementy walki o przetrwanie, odnajdywaniu siebie w nowej rzeczywistości i wielu różnych sprawach, które pewnie nie przydarzą się w naszym ziemskim życiu. 

Na plus jest również to jak autorka poprzez swoje postacie świetnie operowała przeróżnymi fizycznymi twierdzeniami. Nie wiem czy są one prawdziwe czy zmyślone, jednak gdy to drugie to prześwietnie jej to wyszło.

 

Na tylnej okładce czytelnik może dostrzec, iż powieść, którą trzyma w dłoniach zawiera opisy scen erotycznych. No cóż muszę przyznać, że nic zgarszającego, obrzydzającego czy nienormalnego w nich nie było. Autorka w świetny sposób przeprowadziła mnie przez owe sceny i muszę przyznać, że dodały one nieco pikanterii.

 

Moim zdaniem te prawie czterysta stron to za mało. Wpadłam w pułapkę, którą zastawiła na mnie a także inne osoby sama autorka. Wpadłam i nie żałuję ani jednej chwili spędzonej przy czytaniu tejże powieści. Już długo nie miałam okazji pochłonąć tak dobrego paranormala, czy może uforomansa, w którym główna bohaterka nie irytowała mnie swoją głupotą czy problem pod tytułem „Którego chłopaka wybrać?”. Jestem znudzona takimi błahymi sprawami i potrzebuję czegoś mocniejszego, coś co na pewno udało osiągnąć się pani Poli Pane.

Źródło materiału: http://everydayxbook.blogspot.com

Płukanie ust olejem

Płukanie ust olejem. Detoksykacja i uzdrawianie ciała poprzez usta - Bruce Fife

Od jakiegoś czasu gdzie nie spojrzę to widzę ludzi, którzy chcą albo propagują zdrowe odżywianie i taki też tryb życia. Nawet zapracowani osoby starają się jakoś w miarę ogarnąć i połączyć zdrowie z ich stylem. Odnoszę też takie wrażenie, że stało się to dość modne, o ile tak można napisać. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie popieram zdrowego stylu życia. Wręcz przeciwnie, jako przyszła technolog żywienia moje serce się raduje, gdy czytam kolejne artykuły na ten temat. Cieszę się, że ludzie zaczynają bardziej patrzeć na to, co jedzą i jak żyją. Jednak wydaje mi się, że czasami przeradza się to w obsesję i hmm… trochę mało wiarygodne pomysły.

Płukanie ust olejem jest właśnie taką ideą. Jakoś nie udało mi się uwierzyć w metodę opisywaną w tej publikacji, ale też nie mam zamiaru przez mój tekst obrazić osób, które stosowały/stosują tą metodę i im pomaga.

 

W początkowych rozdziałach tej książki autor opisuje “cudy”, które daje płukanie ust olejem. Opisuje je jakby zdradzał czytelnikowi rządowe tajemnice. Pisanie w taki tajemniczy sposób w żaden sposób mnie nie przekonywuje a jedynie irytuje do potęgi. Doktor Bruce Fife swoją teorię próbuje poprzeć opowiadaniami osób, które twierdzą, że metoda opisywana przez niego potrafiła nawet nadać szarym włosom ich naturalną barwę oraz wyleczyć z przeróżnych chorób, które dręczyły bohaterów od lat. Podczas lektury do głowy wpadła mi myśl, że olej za chwile zamieni się w wehikuł czasu, ludzie zaczną młodnieć a pojawiające się w literaturze dla nastolatek wampiry wyginą i zastąpią je osoby, które namiętnie ssą ten specyfik a będą równie długowieczne jak mityczne stwory. Tego zwyczajnego składnika zacznie brakować, fabryki nie będą nadążać. Kurczaki, przecież to świetny pomysł na powieść apokaliptyczną połączoną z fantastyką i czymś jeszcze. A, tak! Zombie dodajmy i mega hit jak nic!

 

Natomiast pierwszym plusem, który zauważyłam to to, że autor przedstawia tą metodę trochę od początku. Opowiada o niej. Dowiedziałam się, że płukanie olejem wywodzi się z medycyny ajurwedyjskiej i jest znana od kilku pokoleń. Szczerze powiem, że bardziej mnie to zaciekawiło niż dwustu stronicowy podręcznik, który miałam przyjemność używać na historii w pierwszej klasie obecnej szkoły.

 

Publikacja jest przejrzysta - tego nie mogę zaprzeczyć. Co kilka stron znajdują się wyróżniające tabele, które podsumowują wiedzę zdobytą podczas lektury albo zawierają jakieś ciekawe wskazówki czy informacje.

 

Oprócz tego co znajduje się na większości stron tej publikacji, czyli zachwalania tego jak skuteczny jest olej autor również opisuje jak, kiedy i w jakich okolicznościach płukać usta olejem. To bardzo mi się spodobało, bo taka wiedza teoretyczna na pewno się przyda temu, kto zechce ją wypróbować.

 

Nie poprzestaję w widzeniu minusów, wręcz przeciwnie - rozkręcam się! To, co mnie strasznie denerwowało to ciągłe powtarzanie myśli przez pana Fife. Gdy przeczytałam jakieś zdanie to potem takie same, tylko inaczej skonstruowane pojawiało się kilka kartek dalej. Odniosłam wrażenie jakoby chciał udowodnić światu, że metoda, o której pisze KONIECZNIE działa i trzeba ją przetestować.

Autor twierdzi, że większość tego o czym pisze jest poparte badaniami, jednak nie są one udokumentowane medycznie, co w moich oczach trochę skreśla tą metodę uzdrowienia. Czasami wydawało mi się, że pan Fife zastrasza czytelnika by zwrócić mu uwagę na cudotwórcze działanie oleju i przyznam szczerze, że czułam większy cień strachu niż przy czytaniu zbioru opowiadań grozy. Moim zdaniem to taka forma manipulacji.

 

Dla mnie metoda opisywana na łamach tej publikacji nie jest wiarygodna. Nie czuję się zachęcona a jedynie rozdrażniona. Może płukanie ust olejem działa, ale najpierw chcę poznać rzeczywiste metody, które brzmią bardziej prawdziwe na to, aby utrzymać poprawne stosunki ze zdrowiem. Na pewno zapamiętam tą metodę, bo jest naprawdę łatwa w użyciu a osobom, które chcą spróbować polecam. Każdy ma inne potrzeby, a najwidoczniej ta książka nie pomoże w dalszej egzystencji na tym szalonym świecie. Jednak - nigdy nie mów nigdy. ;)

 

 

Dzisiaj pozostawiam Wam książkę bez oceny, bo nie potrafię ocenić tegoż poradnika. 

Źródło materiału: http://everydayxbook.blogspot.com